Strona używa cookies w celu optymalizacji działania i tworzenia statystyk. Używanie Cookies można wyłączyć za pomocą ustawień przeglądarki. Korzystanie z strony oznacza zgodę na powyższe warunki. Zamknij okno

STRONA W MODERACJI

OBECNIE DOSTĘPNE OPRACOWANIA:
1) "CO NAS ODŻYWIA – ENERGETYCZNA WARTOŚĆ ŻYWNOŚCI"

2) "CZYM SĄ PRODUKTY <LIGHT>
CZYLI JAK SIĘ UTUCZYĆ CHCĄC SIĘ ODCHUDZIĆ"

3) "OFICJALNA ZACHODNIA MEDYCYNA
A SYSTEM ENERGETYCZNY CZŁOWIEKA"







CO NAS ODŻYWIA – ENERGETYCZNA WARTOŚĆ ŻYWNOŚCI



 
     Zagadnienie wpływu żywności na kondycję człowieka nurtowało ludzi od zarania dziejów. Było ono nieodłącznie związane z medycyną tamtych czasów. Podejmował je Hipokrates, a jeszcze wcześniej Medycyna Ajurwedyjska i Tradycyjna Medycyna Chińska. Do dziś dietetyka leży u podstaw zarówno Ajurwedy, jak i TMC. Oba te systemy rozpatrują również zdrowie człowieka w kontekście krążącej energii oraz jej zaburzeń objawiających się pod postacią stanów chorobowych.

      W II połowie XIX wieku, kiedy rozwinął się przemysł młynarski na tyle, by można było łatwo oddzielić otręby od ziarna, zaczęto, zwłaszcza wśród wyższych warstw, odżywiać się białym pieczywem, które stało się symbolem statusu społecznego. Jednocześnie za żywność bardziej wartościową uznawano tą, która miała największą wartość kaloryczną oraz białkową. Jednocześnie rozwijająca się bakteriologia spowodowała istną fobię przed bakteriami i zarazkami, dlatego zalecano długie i dokładne gotowanie lub smażenie, które pozbawiało naturalne produkty wszystkiego co wartościowe. Był to okres przed odkryciem witamin przez naszego rodaka Kazimierza Funka (1912), a niedługo później także enzymów i mikroelementów. Nic dziwnego, że pojawiły się wśród zamożniejszych warstw ludności liczne schorzenia i otyłość, wobec których ówczesna medycyna była totalnie bezradna. Na pomysł leczenia w/w stanów wpadł szwajcarski lekarz dr Max Bircher-Benner, który w latach 1895-1900 wykonał wiele eksperymentów porównawczych nad leczeniem dietą i w 1897 otworzył pierwszą klinikę leczenia żywieniem w Zurichu. Klinika przyciągała ówczesnych arystokratów, fabrykantów, artystów i wszystkich, których było stać na takową kurację, i którzy w klinice Bircher-Bennera „Vital Force” wracali do zdrowia.

     Dr Bircher-Benner jest pionierem nauki odżywiania, twórcą energetycznej teorii całości pokarmowych oraz odkrywcą leczniczych i regeneracyjnych właściwości pożywienia. Uważał, że zabiegi kulinarne degradują żywność, a także, iż stan zdrowia zależy w dużej mierze od sposobu żywienia, zaś pewne nawyki żywieniowe są przyczyną wielu chorób. Natomiast nadwaga jest nie tylko skutkiem przejadania się, ale sygnałem problemów ze zdrowiem i przemianą materii. To proste i logiczne odkrycie mające ponad 100 lat wciąż nie dociera do przeważającej większości umysłów, zarówno tych kształconych, jak i niekształconych w zakresie medycyny i dietetyki! Zdaniem Bircher-Bennera poprawa stanu zdrowia pociągała za sobą redukcję wagi i dobrą kondycję psycho-fizyczną i odwrotnie - dobry stan zdrowia oznacza zachowanie szczupłej sylwetki. W swojej klinice żywił pacjentów generalnie surowymi owocami i warzywami, dietą bezmięsną. Leczył z sukcesami nowotwory, choroby serca, miażdżycę, itp.

     Pełne zrozumienie sensu diety Bircher-Bennera, na przestrzeni lat potwierdzane przez innych naukowców, przedstawił w obecnych czasach niemiecki uczony, biochemik Fritz Albert Popp. W swojej książce „Przekaz jedzenia, czyli co nas odżywia” (Virgo, 2010) przedstawił wyniki swoich badań, w których dowodzi, że wraz z pożywieniem dostarczamy do organizmu zawartą w nim energię świetlną potrzebną naszym komórkom do prawidłowego że funkcjonowania. Opracował on metodę pozwalającą na pomiar kumulacji światła w pokarmie. Mierząc biofotony można więc jednoznacznie stwierdzić, czy np. jajka pochodzą z chowu klatkowego czy z wolnego wybiegu, a owoce dojrzewały na słońcu, czy może były sztucznie napędzane w przechowalni. Żywność przetworzona, wytworzona w sztucznych warunkach posiada bardzo niskie lub żadne promieniowanie biofotonów, które dzięki metodzie Poppa można zmierzyć. Pokarm dobrej jakości to wg Poppa ten, który jest naładowany słoneczną energią – biofotonami.

      Zalecany przez rozpowszechnioną piramidę żywienia chleb i inne pieczywo jako produkt mocno przetworzony, pełen konserwantów i ulepszaczy nie ma żadnej wartości odżywczej. Wartość odżywczą posiadają owoce i warzywa, ale nie te ze znaczkami bio czy eko, ekstremalnie drogie, kupione w zdrowych sklepach, bez smaku, bo nie widziały słońca. Jakość żywności nie zależy tylko od rodzaju nawozu. Różnica między świeżymi nieprzetworzonymi owocami i warzywami z uprawy biologicznej, a towarami powszechnie dostępnymi (nie nawożonymi nadmiernie) jest bardzo niewielka, w porównaniu z tymi hodowanymi we właściwym klimacie i nasłonecznieniu. Mrożone artykuły spożywcze doznają generalnie dużych strat wartości odżywczej (biofotonów). Jeżeli więc chcemy organizm odżywić, zrewitalizować, zresetować, umożliwimy mu to tylko przez dostarczenie najlepszego z pokarmów, tj. owoców i warzyw wyhodowanych naturalnie, dojrzewających w naturalnym słońcu. Oczywiście musimy zwrócić uwagę, by nie były to owoce i warzywa opryskiwane chemikaliami, np. rozsławionym już Roundupem, itp. Rośliny z defektami estetycznymi, tj. te mniej dorodne, z kropkami, wgłębieniami, ale za to wyhodowane na w miarę zdrowej glebie i w pełnym słońcu, w rzeczywistości mają olbrzymią wartość odżywczą, są naładowane witaminami, minerałami, enzymami, energią i biofotonami, których tak potrzebuje nasze ciało. Natomiast te piękne, olbrzymie, dorodne, nabłyszczane, dojrzewające w chłodniach oraz najczęściej zmodyfikowane genetycznie, są małowartościowym i niemalże martwym produktem. Podświadomie wybieramy to, co jest ładniejsze i może dlatego następnym razem podczas zakupów warto zastanowić się nad sensem naszych wyborów, gdy trzymamy w dłoni to idealnie wyglądające jabłko. Może jednak lepiej wybrać się na lokalny bazarek i zakupić te mniej atrakcyjne owoce i warzywa wyhodowane przez okolicznych rolników, pamiętając, iż tylko one przyniosą nam i naszym bliskim korzyści zdrowotne.

      W ostateczności wszystkie istoty żyjące odżywiają się światłem, które pod postacią energii elektromagnetycznej aktywuje metabolizm i informację międzykomórkową. Właściwy przepływ informacji staje się decydujący w strategii ewolucyjnej.

      Jesteśmy „ssakami świetlnymi”. Powinniśmy więc dbać o to, by nasza żywność była wysokiej jakości, czyli nie tylko świeża i nieprzetworzona, ale zawierała też duży ładunek energii świetlnej. Karmienie się chemikaliami i/lub „martwą” żywnością, delikatnie ujmując, nie wiadomo gdzie nas zaprowadzi. Jedzenie to nie tylko przyjemność, lecz przede wszystkim powinno zapewniać odżywienie organizmu i dobre samopoczucie.

      Publikacja Poppa miała w Polsce tylko jedno wydanie, co prawda nie można jej obecnie dostać, ale przeszła bez echa, niezauważona przez dietetyków i osoby zajmujące się zdrowiem. Za granicą była bestsellerem, wzbudziła wiele kontrowersji zwłaszcza wśród producentów żywności, ale również naukowców. Do tej pory specjaliści „bilansowali” nam piramidy żywieniowe oraz zapewniali duży procent przypominających martwą breję „owoców” i bakterii w niby pożywnych jogurcikach.

      Jak już wiadomo najnowsza piramida żywieniowa wygląda zupełnie inaczej, u jej podstaw leżą owoce i warzywa. W dobie powszechnej sztuczności produktów, które znajdujemy na sklepowej półce, a także nieudolnych prób zdefiniowania wartości odżywczych przez różnych naukowców - niewiarygodnych, bo często opłacanych przez koncerny, Popp jako niezależny naukowiec dał wyjaśnienie, które jest w stanie pogodzić starożytną wiedzę człowieka zawartą w najstarszych systemach medycznych na świecie z najnowszymi odkryciami fizyki kwantowej.

OPRAC. Urszula Sieniawska/metamorphosis-detox.pl





CZYM SĄ PRODUKTY „LIGHT”
CZYLI JAK SIĘ UTUCZYĆ CHCĄC SIĘ ODCHUDZIĆ



     W ogólnoświatowym pędzie ku szczupłej sylwetce i zdrowiu jesteśmy narażeni na dezinformację. Jest to dezinformacja sponsorowana, waląca nas po oczach z półek sklepowych oraz z ekranów telewizorów i komputerów. Jesteśmy zapewniani, że produkty „light” sprzyjają nie tylko utrzymaniu szczupłej sylwetki, ale i zdrowia, które dla każdego z nas jest wartością najwyższą.

      Niestety, nasz system prawny jest w ogóle nieprzystosowany do czasów I połowy XXI wieku. Nie istnieją żadne paragrafy, które pociągałyby do odpowiedzialności za celowe wprowadzanie w błąd konsumenta. Podaje się rzekome badania naukowe, które zapewniają o korzystnym, a przynajmniej nieszkodliwym działaniu określonych produktów. Owe wyniki badań są potwierdzone jedynie badaniami sponsorowanymi, stojącymi w opozycji do badań niezależnych. Jeszcze w latach 90-tych powszechnie i nachalnie reklamowano margarynę jako produkt bardzo zdrowy, korzystny dla układu krążenia. Dziś już wiadomo, że tłuszcze utwardzane mają dokładnie przeciwne działanie i bardzo szkodzą.

      Teraz jesteśmy bombardowani reklamami nafaszerowanych słodzikami produktów „light”, które bez żadnego wysiłku z naszej strony mają nam zapewnić wymarzoną sylwetkę stanowiąc zdrową alternatywę żywieniową dla produktów zawierających cukier, a przy tym także mają być zdrowe. Nic tylko oddać się rozkoszy jedzenia i popijania żarełka z etykietką „light” przy jednoczesnym wyłączeniu myślenia, co jest nam mocno sugerowane. Jednak tak samo jak margaryna, tak i produkty „light” mają dokładnie odwrotne działanie od obiecywanego. Ci, którzy je wypróbowali, coś na ten temat mogą powiedzieć.

     Osoby, które wypróbowały produkty bezcukrowe, po pewnym czasie zauważyły, iż zamiast schudnąć, przytyły - nie udało im się nawet utrzymać wagi. Dietę taką trudno powiązać z przybieraniem dodatkowych kilogramów, szczególnie przy naszym przekonaniu, że tyje się po cukrze, ponieważ wierzymy, iż produkty bezcukrowe zostały specjalnie zaprojektowane tak, by nie powodować tycia.
Dopiero niezależne badania są w stanie wyjaśnić jak słodziki oddziaływują na organizm. Przy użyciu nowoczesnej aparatury (tomograf komputerowy) zbadano i porównano reakcję mózgu na napoje z cukrem i te ze słodzikami. Okazuje się, że nasz ośrodek przyjemności zlokalizowany w podwzgórzu inaczej reaguje na cukier, a inaczej na sztuczne słodziki. Te drugie nie dostarczają organizmowi prawdziwej satysfakcji, co przekłada się na wzmożenie apetytu. Założenie więc, iż przy użyciu słodzików w napojach oraz produktach stałych spożywamy mniej kalorii, to iluzja. Słodziki nie stymulując ośrodka przyjemności, powodują iż czujemy niedosyt i napęd na jedzenie, w rezultacie czego spożywamy więcej kalorii, co prawda nie z cukru, ale z innych produktów. Kiedy organizm odczuwa słodycz w ustach, oczekuje że za chwilkę dostarczymy mu dawkę energii, a ponieważ produkty bezcukrowe nie dostarczą mu jej, musi nadrobić to w inny sposób. Podsumowując, produkty „light” zwiększają sumę spożywanych kalorii nawet o 300 kcal przy jednym posiłku! Prawda bywa czasami paradoksalna…

     Niezależni naukowcy są zgodni, co do tego, że napoje gazowane i inne produkty typu „light” sprzyjają tyciu. Wnioski z badań finansowanych przez przemysł spożywczy produkujący tego typu żywność, są oczywiście przeciwne. Naukowcy powiązani z przemysłem opartym o słodziki i przez nich finansowani twierdzą, że produkty bezcukrowe służą zarówno do redukcji wagi, zapobieganiu jej przyrostowi oraz utrzymaniu zdrowia. Przedstawiciele grup interesu czyli lobbyści opłacają „naukowców”, którzy nie przyznają się otwarcie przez jaką organizację są finansowane ich „badania”, natomiast wyniki owych „badań” mają jedynie za zadanie potwierdzić z góry przyjęte założenia o „zdrowych” właściwościach słodzików oraz przyczynić się w ten sposób do ich promowania. Lobby stojące za sztucznymi słodzikami atakuje niezależnych badaczy, poddaje w wątpliwości wyniki ich badań, powołując się nawet na zdrowie publiczne – twierdzą, iż niezależne badania nie zalecają spożywania słodzików, które są przecież produktem prozdrowotnym. Kolejny paradoks, dowodzący, iż nawet najgorszą i najbardziej zakłamaną treść można ubrać w piękne słowa i z sukcesem sprzedać.
Tymczasem warto zainteresować się tym, co mają do powiedzenie osoby, które opuściły grupy lobbujące. Przyznają one otwarcie, iż celem producentów produktów „light” jest zwiększenie ich spożycia, a co za tym idzie, zwiększenie przychodów firm. Producenci potrzebują dobrych argumentów, aby skłonić nas do jedzenia jak największych ilości określonych produktów i ich wybór padł na zdrowie. Pozwala to pozyskać także tych konsumentów, których interesują kwestie szczupłej sylwetki, najczęściej ze zdrowiem kojarzonej. Wyników nie mierzy się utraconymi kilogramami, lecz metrami wykupionymi w marketach. Im większą część regału w markecie zajmuje produkt, tym większa szansa, że konsument go kupi.

     Obecny hit, czyli napoje słodzone stewią, w rzeczywistości niewiele wspólnego ma ze stewią. W oryginale wysuszone i starte liście stewii, rośliny wywodzącej się z Ameryki Południowej i Środkowej, są zielonobrązowym proszkiem, bardzo słodkim, z charakterystycznym posmakiem goryczki lukrecji. Obecnie uprawę stewii zmonopolizowały Chiny, które produkują stewię dla wiodących firm. Roślina o nazwie Stevia rebaudiana posiada organiczne związki chemiczne zwane stewiozydami, dzięki którym znana jest ze swego słodkiego smaku i używana jako słodzik. Produkt końcowy ma jednak jedną specyficzną cechę – goryczkę, który wielu ludziom nie odpowiada. Aby ją zlikwidować, poddawana jest ona specjalnemu procesowi chemicznemu, w wyniku którego pozyskuje się znikomą część owej rośliny wyodrębniając z niej biały proszek. Zostawia się jedynie czysto chemiczny związek o słodkim smaku, którym zainteresowani są producenci napojów gazowanych. Ponieważ nawet ten produkt nadal ma lekki posmak goryczki, postanowiono iż potrzebuje on więcej pracy. W procesie inżynierii genetycznej dodano do drożdży piekarniczych pojedynczy gen pobrany z oryginalnej stewii, odpowiedzialny za słodycz. Drożdże te produkują „stewię”, która niewiele ma wspólnego z rośliną używaną przez Indian. Nie ma tu już wcale rośliny zielonej, a słodzące molekuły produkuje się w probówkach otrzymując produkt GMO. W tym procesie posmak „goryczki lukrecji” znika całkowicie. Pierwsze produkty słodzone taką „stewią” trafiły na rynek pod koniec 2016 roku.

     W jaki sposób konsument może dowiedzieć się, które produkty zawierają niby stewię? Producenci nie są zobowiązani informować o tym na etykietach, a konsument kupuje produkt w dobrej wierze nie podejrzewając nawet, iż ów artykuł napakowany jest związkiem chemicznym, który z powodów marketingowych ze stewią łączy jedynie nazwa.

     Słodziki przenikają do wód rzecznych i do wody z kranu. Mogą one wchodzić w interakcję z innymi zanieczyszczeniami w tzw. efekcie „koktajlu”. Słabo znamy skutki, które te kombinacje potrafią powodować. Nikt nie jest zainteresowany zrobieniem takich badań. Biorąc pod uwagę, że produkty „light” są wszędzie, nawet jedyny na pewno nietuczący produkt jakim jest woda, może już niedługo przestać być „nietuczący”.

OPRAC. Urszula Sieniawska/metamorphosis-detox.pl





OFICJALNA ZACHODNIA MEDYCYNA
A SYSTEM ENERGETYCZNY CZŁOWIEKA


      Człowiek to nie tylko ciało fizyczne, ale również system energetyczny, bez którego ciało fizyczne nie mogło by istnieć. System energetyczny człowieka składa się z ciał subtelnych oraz układu kanałów energetycznych i czakr. Nie ma on postaci fizycznej jak inne układy w organizmie (krwionośny, pokarmowy, limfatyczny, nerwowy, itd.). I o tym wiedzieli już kilka tysięcy lat temu twórcy Tradycyjnej Medycyny Chińskiej oraz hinduscy twórcy Ajurwedy. Te zagadnienia leżą również u podstaw innych systemów leczenia, np. Huny. Wiedzę tą zdobyto na podstawie szczegółowych obserwacji funkcjonowania ciała ludzkiego w odniesieniu do określonej żywności i interakcji z otaczającym światem. Drożny system energetyczny i prawidłowy przepływ energii zwanej różnie: chi, praną lub maną, gwarantuje zdrowie fizyczne, harmonijną budowę ciała, urodę i szczęście. Zdrowe odżywianie i ćwiczenia (np. joga i tai chi) oraz oczyszczanie organizmu to podstawy zachowania zdrowia. Jednocześnie należy wyjaśnić, iż cała owa dietetyka, tak istotna w tych starożytnych systemach medycznych, ćwiczenia oraz oczyszczanie sprowadzają się właśnie do tego, by spowodować harmonijny przepływ energii, co jest równoznaczne z zachowaniem zdrowia. Jak z tego wynika, jest to zamknięte obieg.

      Oficjalna nauka i medycyna postrzega człowieka jako system reakcji chemicznych, biochemicznych, itp. zachodzących w materii, która składa się z komórek. Nawet nasze emocje postrzegane są jako reakcje chemiczne zachodzące w czaszce. Według nauki nasze ciało jest maszynerią - maszyną jak wszystkie inne urządzenia. Gdy coś się popsuje, podawany jest jakiś lek, tabletka, będące również jakąś formułą chemiczną, czy też przeprowadzana jest jakaś operacja fizyczna, mająca na celu zreperowanie felernego elementu, podmienienie go na niby podobny, lub usunięcie go jeśli ów zepsuty element jest wedle nauki na tyle mało istotny, iż całość może bez niego dalej działać. Krótko mówiąc, nasz system medyczny oparty na oficjalnej nauce to chemia, chemia, biochemia, w pigułach, w zawiesinach, które mają coś naprawić w naszym organizmie w zakresie tejże chemii, do której zostało sprowadzone nasze jestestwo. Odkryto jeszcze geny, które w sumie zostały sprowadzone również do chemii i biochemii, np. kwasy nukleinowe i in., i które to geny według oficjalnej nauki i medycyny tłumaczą to wszystko, wobec czego owa cała skomplikowana chemia jest bezradna. A jest nie tylko bezradna w sporym procencie przypadków, ale też bardzo często bywa szkodliwa (jest to temat na osobny artykuł).

      Taki sposób postrzegania człowieka nie wyjaśnia wielu innych problemów i jest bardzo wybiórczy. Nie bierze pod uwagę, iż jesteśmy częścią dużego systemu energetycznego. Energia księżyca, słońca, planet i całego wszechświata, najbliższego otoczenia oraz żywności oddziałuje na naszą energię i nasze ciało fizyczne. Niestety tego typu poglądy do niedawna były domeną astrologii, magii, różnych zabiegów energetycznych postrzeganych jako znachorstwo i szarlataneria. Oficjalna medycyna rozbierająca wszystko na atomy, nie była do tej pory w stanie wychwycić i rozłożyć na czynniki pierwsze żadnych elementów układu energetycznego człowieka, zrozumieć i zapisać jaki wzór chemiczny ma to ewentualne „coś” co płynie z rąk terapeuty, co powoduje określony wpływ na ciało osoby poddanej zabiegowi. Nie udało się tego ani uchwycić, ani zmierzyć, ani tym bardziej zamienić w tabletkę, którą można by opatentować i sprzedać pacjentowi, więc ostatecznie ani medycyna ani farmacja nie są zainteresowane dalszymi badaniami nad tym zjawiskiem – nie rokuje to przyszłych dochodów. W związku z tym zanegowano istnienie systemu energetycznego człowieka, a rozważania o nim nazwano zabobonami.

      To, iż jesteśmy częścią większego pola energetycznego i sami także jesteśmy systemem energetycznym, zostało dopuszczone do nauki niedawno - na praktykę nie zostało jeszcze przełożone, mimo że znalazło potwierdzenie w wielu eksperymentach. Fizyka kwantowa stojąca w opozycji do fizyki newtonowskiej, po okresie jej ignorowania, została odkryta na nowo. Według fizyki kwantowej cały świat jest pokryty niewidzialną siecią połączonych punktów, które oddziałują ze sobą. Nasze emocje wykraczają poza układ nerwowy oraz rezonują z innymi emocjami i informacjami we wszechświecie i bynajmniej nie są umiejscowione tylko w mózgu. Udowodniono bezsprzecznie istnienie tzw. pamięci komórkowej. W kontekście tych odkryć, o których napiszę osobny artykuł, przestaje być tylko szarlatanerią leczenie energią, różne metody uzdrawiania energetycznego, jasnowidzenie, prekognicja, intuicja, itp. Czym jest różnego typu uzdrawianie energiami do tej pory wymyka się nauce. Wiadomo, że coś takiego istnieje i utożsamiane jest z polem elektromagnetycznym, które można wychwycić wokół uzdrawiającego dostępnymi urządzeniami (badania Williama Tillera). Jednak nawet po odizolowaniu uzdrowiciela od uzdrawianego i odcięciu tego pola, oddziaływanie zauważalne jest dalej, więc wniosek stąd, iż chodzi o coś więcej niż pole elektromagnetyczne. Tego „czegoś” nie jesteśmy w stanie zmierzyć, ani tym bardziej zdefiniować. Wygląda więc na to, iż cały system energetyczny człowieka jeszcze bardzo długo nie zostanie sprecyzowany przez oficjalną naukę, a tym bardziej uznany, opracowany i wdrożony do leczenia w alopatii.

      Może to i dobrze, ponieważ obecnie stosowane przez medycynę oficjalną metody „leczenia” w kontekście funkcjonowania ludzkiego organizmu i chorób przewlekłych (nie dotyczy chirurgii) zostały do tego stopnia skomercjalizowane i odhumanizowane, iż dowodzą, że medycyna w ogóle nie rozumie czym jest ciało człowieka ani jak działa. Można więc przypuszczać, że obecni decydenci próbowaliby sprowadzić leczenie energetyczne do poziomu antybiotyków, hormonów, sterydów lub chemioterapii. A to nijak ma się do zdrowia.

OPRAC. Urszula Sieniawska/metamorphosis-detox.pl